Jak dorośli (rodzice, trenerzy) uczestniczą w zawodach sportowych swoich dzieci? Wyraźnie i głośno. A czasami okrutnie.
W tę niedzielę obserwowałam finał rozgrywek Deichmanna w piłce nożnej. Się działo. Sześć scenek – sześć różnych pomysłów na wzbudzenie motywacji (really? ever?).
- Drużyna, w której grał syn pewnego taty przegrała. Reakcja tegoż taty: „I po co wczoraj wychodziłeś na dwór i grałeś w tę głupią piłkę? Mogłeś zachować siły na dzisiaj, a tak… grałeś jak ostatnia sierota! Zastanów się na przyszłość, co ty robisz!!!”
- Inny tata, w trakcie gry pokrzykiwał do swojego syna, gdy ten zbliżał się do linii bocznej boiska: „Jak grasz cieniasie? Mówiłem, żebyś tu nie przychodził, bo się nie nadajesz. Matka ci wmówiła, że potrafisz grać?! Dzwonię do niej, q..a, by cię stąd zgarnęła. Wstyd mi przynosisz, mam dość patrzenia na ciebie panienko!”
- Jeszcze inny tata po przegranej drużyny swojego syna: „Widocznie oni mieli lepszy dzień i lepszą formę. Bywa. Chcesz wody, żeby się ochłodzić i odpocząć? Wolisz pogadać czy pomilczeć teraz?”
- Młody energiczny trener po meczu zakończonym niskim wynikiem jego ekipy skupił całą swoją uwagę na jednym chłopcu i w obecności drużyny, a wszyscy musieli stać na baczność, zaczął na niego głośno krzyczeć (nie słyszałam słów) wymachując wskazującym palcem z groźną miną i miażdżącym wzrokiem kaprala. Wszyscy chłopcy opuścili swoje głowy, oprócz tego, na którym skupiła się uwaga trenera. On swoją głowę nerwowo odwracał raz w lewo, a raz w prawo, jakby ktoś go policzkował. Jego twarz tężała i czerwieniała. Trener skończył zdrowe opieprzanie i kazał drużynie odejść i usiąść w narożniku pola. Patrzyłam na tego chłopca. Idąc przed trenerem, wiedząc, że nie jest widziany, wyrzucał pod nosem do siebie jakieś słowa, a z ruchu jego warg czytało się nienawiść. Gdy usiedli, schował głowę w ramionach i bardzo mocno zaczął płakać. Żaden z kolegów nie zareagował.
- I inny trener, też akurat młody, choć akurat z opadającymi portkami i kolczykiem w uchu (co nie ma znaczenia 🙂 mówił do drużyny wbiegającej na boisko: „Chłopaki, nie obchodzi mnie wynik. Chcę widzieć walkę o piłkę, chcę widzieć radość z gry i wasze maksymalne zaangażowanie. Robicie, co lubicie. Gracie!!! Z pasją chłopaki, z pasją!”
- I jeszcze jeden trener, akurat starszy i w markowych dresach pokrzykiwał do swoich w trakcie meczu (nie nadążałam zapisywać z podziwu nad kunsztem pozytywnego wsparcia jakiego udzielał zawodnikom): „Biegnij Jasiek, to twój dzień! Jasiek, biegnij w lewo, … w to drugie lewo Jasiek, brawo! – teraz biegnij dalej! Podaj Tomkowi. To był Tomek? Myślałem, że Rafał… Tomek pokazuj się więcej, bo cię kumpel myli z kimś innym.” A po przegranej połowie meczu słyszałam jak mówi do nich, kucając przy nich a nie każąc wyciągać szyi w górę: „Chłopaki jest przegrana, ale był wysiłek. Utrzymujemy wysiłek i staramy się też o bramki, ok? Przegrywamy, ale ja was obserwuję. Mikołaj byłeś najlepszy. Podczas tej przerwy możecie do niego mówić Mistrzu. Gratuluję Mikołaj!”
Chłopcy z każdej scenki mieli między 6 a 9 lat.
Pamiętam, gdy mój syn miał 6 lat i rozmawialiśmy kiedyś o ranach i kontuzjach, które odnosi się podczas uprawiania sportu. Edukacyjnie mędrkowałam, że każdego boli, kiedy upadnie albo się zderzy i że trzeba otrzepać się, wstać i ruszać dalej do akcji. Na co synek odpowiedział: „To nie jest tak, że boli zraniona noga, gdy ty mówisz „no wstań już” i że dlatego płaczę. Ja mam zranione serce, że nie rozumiesz jak mi trudno, bo inni patrzą.”
Sport. Czym jest? Nauką wstydu i upokorzenia czy lekcją radości i sprawczości?