Jadę do pracy ulicami starej dzielnicy. Odrapane kamienice, dziurawy chodnik, psie kupy i ciemne bramy. Mijam ludzi. Od rana zmęczonych wczorajszym przedobrzeniem w poszukiwaniu ulgi. Nieobecnych wzrokiem, niestabilnych krokiem. Z siatką suchych bułek albo piwem w ręce na śniadanie. W dresowych spodniach i bluzach nie do pary. Mężczyzn łysych jak kolano albo zapuszczonych jak rozbitek Robinson po latach czekania na Kogoś. Kobiety pomalowane tak wyraźnie, by nikt nie przeoczył kreski nad okiem, albo przeźroczysto-szare-sine z nerwicą w każdym ruchu szyi, czy ktoś nie widzi, nie krzyczy, nie bije – oglądają się za siebie i wokół non stop. I kurczą jednocześnie. Gimnastyka ich poranna. Trening gotowości.

Jaka jest historia tych ludzi? Kogo w życiu poznali? Komu dali się poznać? Co wyssali z mlekiem matki, co przez skórę latami dozował tata? Na co mogli sobie pozwolić, na co im pozwalano? Kogo interesowała ich zraniona noga podczas meczu z kumplami, pierwsza miłość, niepowodzenia w szkole, powodzenia w bezkompromisowym kombinowaniu? Jak ich przygotowano do życiowych okazji, by mogły otworzyć się kolejne drzwi i szanse?…

Dla kogo byli ważni, gdy zaczynali być coraz mniej ważni dla siebie? Czy ktoś ich wtedy przytulił? Czy odzwyczaili się od tulenia tak, że płoszą się, gdy się zbliża ktoś, kto szanuje, słucha, ufa…? Jaki jest ich wkład w ten świat? Gdzie odnajdują swój sens? Po co żyją?

A dzieci z tej dzielnicy są nad wyraz poważne. Niemodnie ubrane, z głową skuloną w ramionach: „Przepraszam, nie chciałem, już nie będę. Zostaw mnie…” albo z wyzwaniem w oczach: „No i co mi zrobisz? Przeszkadza ci że żyję, co?!” z kpiącym spojrzeniem i ściśniętą pięścią.

Nigdy tych ludzi nie spotkam na moich warsztatach z komunikacji, nie przyjdą na coaching, kurs redukcji stresu nie jest im pisany. Samowystarczalni do bólu, bo innych strategii nie znają.

Na jednej planecie, na różne sposoby żyje w nas Życie. Wdzięczność mam za swój początek: za dzielnicę, za rodziców, za miłość, za odpowiedzialność, za proste dobre uczciwe zasady, które jak nasiona zakiełkowały we mnie.

Siejąc ziarno, zbierasz żniwo. Siejąc wiatr, zbierasz burzę.

Życie – wartość dodana.