Brzuch Buddy. Swobodny, wolno puszczony, tkliwie rozluźniony, okrągły jak jabłuszko. Miękki, luźny, ciepły, zdrowo osadzony. Wydęty jak bębenek. Odsłonięty i śmiały. Sam środek obecności. Sama prawda nieskrępowanego wdechu i wydechu. Pauza.

Uśmiech Buddy. Zaczepny i zaczepiony w kącikach ust uniesionych. Tajemniczy i głęboki. Ufny, że tam gdzieś, albo tu i teraz jest kraina, która rozpuszcza ból. Lekkość i łagodność. Zabawa w siebie, odwaga beztroski. Błoga cisza czystej radości.

Oczy Buddy. Zamknięte, a widzące więcej. Spokojne, bo patrzące częściej. Chaos w nich i pustka. Wszystko i razem. Wewnętrzne i zewnętrzne błyski i migawki chwil. Bezwysiłkowy kontakt z tym, co się pojawiło pod powiekami. Okna świadomości.

Lubię przyglądać się porcelanowej figurce bez okazji i wtedy, gdy chcę zwooooooolnić. Wydech i ukojenie. Połączenie z każdym w istnieniu. Energia, którą wybieram do życia.