Towarzyszę na co dzień ludziom w poznawaniu samych siebie w trakcie warsztatów i sesji coachingowych. Dzielę się moją pasją, energią, uważną empatyczną obecnością, wiedzą i najcenniejszym – czasem.
I od ludzi dostaję w ich procesie rozwojowym – błysk w oku, krok dalej, skok wzwyż, odkrycie warstwy głębiej, wyjście ze strefy komfortu. Podziwiam ich w tej pracy biorąc z niej informacje o skuteczności i sensie naszych spotkań. O istotności mojego wsparcia pokazującego drogę, ale nie wpychającego na nią. Nie ma jednego tempa i jednego kierunku, są różni piękni i prawdziwi ludzie. Rezultaty ich wysiłku są dla mnie jak najpiękniejsze prezenty.
Gdy idą Święta – przychodzą upominki. Dostaję dodatkowe słowa, miłe, ciepłe, ważne drobiazgi. Często rozczulające, wyjątkowo dedykowane, specjalnie przemyślane i… natychmiast pragnę się odwdzięczyć i to najlepiej w formie podobnego drobiazgu. Rodzi się automatyczna potrzeba równowagi w braniu i dawaniu. Coś za coś. Bywa to dostawanie krępujące, bo niespodziewanie otrzymane prezenty wzbudzają poczucie winy z powodu braku mojego przygotowania na odwzajemnienie. Dostaję a … nie mam nic w zamian?! Nie może tak być! Co ktoś o mnie pomyśli, jak mnie oceni, jak ja się będę z tym czuła, że dostając nic nie dałam? Niewdzięczna? Egoistka? Skąpa? Pojawia się trudność i opór w miejsce przyjemności.
Ach… A gdyby po prostu pozwolić sobie cieszyć się chwilą darowania tak jak darowaną chwilą? Darowaną chwilą życia cieszę się bez potrzeby darowania od razu czegoś życiu. Jestem z tym, korzystam, doświadczam hojności wszechświata. Dlaczego hojność sypana ręką drugiego człowieka każe mi się szybko zerwać, postarać i zrewanżować? Transakcja, nawet w najlepszej relacji jest intencyjnie niejasna.
Zatrzymać się i umieć przyjąć dar bezwarunkowo. Wzbogacić serce o kolejne pokłady pozytywnych odczuć, powiększyć przestrzeń przyjmowania czegoś dobrego i nie spieszyć się z „w porządku, mam, a teraz ja dam tobie”. Nie automatyzować tego święta. Powoli rozpakowywać, odwiązywać misternie zawiązaną kokardkę. Oglądać dar z każdej strony z czułością i miłością, pozwolić, by nasionko czyjejś pamięci rozrosło się i zakwitło. Być w tej chwili na tyle, na ile się da. I odwdzięczyć się wtedy, kiedy pojawi się głęboka chęć, a nie nawykowa powinność.
To wymaga odwagi i autentyczności. Pozostać w chwili darowanego szczęścia i karmić się nim ze zgodą na to, że teraz ja jem. To mój czas. Mój bogato zastawiony stół, moja przyjemność. Pozwalam sobie na czerpanie, radosne klaskanie z zachwytu bez przymusu natychmiastowego wyrównania włożonego wkładu. Zycie to długi proces. Będzie okazja oddać. Wtedy, gdy mój dar będzie naprawdę potrzebny i zauważony. Potraktowany jako spontaniczny a nie mechaniczny. Choćby przeze mnie. Więc teraz pięknie biorę. A kiedyś pięknie dam. Poczekasz?
Moi kochani darczyńcy – dziękuję za tę lekcję uważności. Nie chcę by wzajemność była dla mnie obowiązkiem i wewnętrznym popychaczem. Chcę w niej lekkości i przepływu i dobrego momentu.
Dziękuję za wszystko. Choć czasem moje ręce puste, serce zawsze pełne – wdzięczności za Waszą najpiękniejszą obecność na mojej drodze 🙂