– Mamo, czy ty wiesz jak ja nie cierpię szkoły?!
– Nie wiem. Jak?
– Tak jak ty nie cierpisz mięsa!
– O, to bardzo.
– Bardziej, jak starego mięsa!!!
– Czyli, że szkoła ci śmierdzi?
– Tak, bo nic nie możesz, wszystko ci każą i musisz robić to, czego nie lubisz. Szkołę na pewno wymyślił ktoś, kto bardzo nie lubił dzieci…
– Hmmm… (tu następuje przytulenie frustracji i z westchnieniem powrót do odrabiania zadania domowego)
Jak mi się marzy inna niż taka mięsna szkoła. Uważność i empatia na co dzień. Uśmiechnięty, ciekawy ucznia nauczyciel. Przestrzeń do wspólnych odkryć, towarzyszenie w rozwoju. Rozbudzanie pasji. Nauka relacji. Mądrość serca. Duchowość nawet. Cisza namysłu, ekspresja działania. Zaufanie do wartości, słuchanie potrzeb, spotkania z emocjami. Pytanie dla wspólnego szukania odpowiedzi, a nie przyłapywania na niewiedzy. Czas, cierpliwość, spokój, wybór. Moc edukacji, czyli sięgania do wnętrza po to, co w każdym najcenniejsze.
Najwyższym poziomem rozwoju nie jest perfekcja, a miłość. Tak. I lubienie dzieci – next generation. Oby ludzkość przetrwała w takiej kondycji psychofizycznej, której i sobie życzymy. Bo mam wrażenie, że wciąż budujemy tylko odporność wobec tego, co irytuje i złości. Odporność jako antidotum na bezradność wobec przestarzałego systemu. To mało.