Wrócił z kilkudniowej wycieczki klasowej – zmęczony i zniechęcony początkujący nastolatek.
Za dużo, za szybko, za głośno. I nie chce o tym gadać. Rzuca się na łóżko, wyłącza tryb wspólnego funkcjonowania, włącza – ZOSTAWCIE MNIE WSZYSCY W SPOKOJU. Wiem, że to pozorna izolacja, która maskuje jęk o bliskość, zrozumienie i uwagę. Przysiadam na łóżku i słyszę: „Tylko nic nie mów.” Pytam, czy mogę pogłaskać – kiwa na tak. Proponuję głaskanie, bo wiem, że tak lubi i tak potrzebuje dla wyciszenia emocji… Po chwili zerkam na zegarek, o?!… to głaskanie trwa już 10 minut. CZYLI WYSTARCZY – pojawia się impuls, że zadanie wykonane. Łapię się na tym, że głaskałam mechanicznie, z lekką irytacją nawet.
Biorę świadomy wdech, z wydechem puszczam impuls i od teraz zaczynam głaskać z uważną czułością i bez jakiejkolwiek presji czasu. Może z zewnątrz wygląda to tak samo, a jest zupełnie inaczej od wewnątrz. Jestem obecna całą sobą dla całego jego cierpienia – czymkolwiek spowodowane, jakkolwiek przeżywane, już nie oceniam. Po sekundzie takiego głaskania on wyczuwa zmianę jakości dotyku i bliskości, spogląda na mnie, przysuwa się jeszcze bardziej i mówi „dziękuję, kiepsko się czuję, potrzebuję uwagi”. Jasne. I ją masz – prawdziwą, bo z serca nie konieczności.
I w takim wzajemnym połączeniu zakwita we mnie pomysł, byśmy razem posłuchali piosenki Korteza, którą dziś polubiłam na fejsbuku. „Wyjdź ze mną na deszcz / podnieś głowę, nie bój się/ weź głęboki wdech / niech gęsto spływa z rzęs.” Odszukuję na YouTube, odpalam i… Mamy to! https://www.youtube.com/watch?v=Fd3_YJqLb7E
Wystukuję rytm palcami na jego plecach, elektroniczne dźwięki robią swoje. Uśmiechamy się. Ciut ulżyło.
Następnego dnia przed południem każdy ma czas dla siebie. On idzie przed dom grać w piłkę, ja zostaję w domu ćwiczyć jogę. Układam się do pierwszej asany i słyszę: MAMO!!!! Pojawia się impuls: DAJ MI SPOKÓJ! I chęć zignorowania dobiegającego głosu. I na to nakłada się uważność, hmm… wdech/wydech – słyszysz? coś intrygującego jest w tonie jego głosu. Wyglądam przez okno, zaczyna padać letni deszcz. Coraz mocniej. Urwanie chmury. On stoi szczęśliwy i woła: CHODŹ!!! Zbiegam do niego. Jest cały mokry, skacze, tańczy, szaleje, popisuje się piłkarskimi cieszynkami. CHODŹ ZE MNA NA DESZCZ!!! To Życie przez Niego mówi: SPRAWDZAM!
Co za moment euforii. „Wyjdź ze mną na deszcz / podnieś głowę, nie bój się/ weź głęboki wdech / niech swobodnie spływa z rzęs.” Jesteśmy razem. Niepowtarzalna chwila. Fotografia sercem. Nie! Dwoma sercami z różnych szczęśliwych stron! Jesteś. Jestem. Jesteśmy.
Deszcz przestaje padać. On wznawia grę w piłkę rozpryskując wodę z kałuży, ja rozkładam ręcznik na mokrej trawie, by tu blisko być i ćwiczyć jogę w kontakcie. Przecież można i tak. Uśmiechamy się. FAJNIE BYŁO. FAJNIE JEST.
Po chwili, on – bez nakłaniania – dołącza z drugim ręcznikiem, by powtarzać moje ruchy. Nigdy do tej pory nie udało mi się namówić go na wspólną praktykę jogi. Teraz robi to sam z siebie. TO JEST TA CHWILA, gdy wszystko jest ok. Po prostu. PATRZ: JESTEM. JESTEŚ. JESTEŚMY.
Impulsy przychodzą i … odchodzą, gdy nie traktujesz ich jak panów swojego życia.
Czy możesz dziś, choć jeden raz, puścić wolno impuls, który by zepsuł, wytrącił Cię z tego, co cudem życia jest?
Zauważ, co Cię zatrzymuje, by w pełni być tu i teraz. I gdy zniknie opór, jak wówczas czujesz Życie?