„Przyjrzyj się ponownie wszystkiemu, co usłyszałeś w szkole, w kościele, czy przeczytałeś w książkach. Odrzuć wszystko, co obraża Twoją duszę.”

Walt Whitman

Dziś te słowa mnie otworzyły na odwagę bycia sobą. Całą mocą lepienia swojej doskonałości. Ja i doskonałość – czy to może być zakochana para? O, tak! Bo zarówno „ja”, jak i „moja doskonałość” są definiowane przeze mnie.

Kim jest „ja”? Jakiej „doskonałości” doświadcza?

Czyż doskonałością nie jest bycie sobą? Zapewniona niepowtarzalność, wyjątkowość i oryginalność każdej komórki, każdego tchnienia czy śnienia. Ja jestem. W tym pokoju, który w tym budynku, który w tym mieście, które w tym kraju, który na tym kontynencie, który na tej planecie, która w tym wszechświecie, który w tym życiu, które tym pomysłem Boga…

Ja jestem. W tej postaci. Z tym wyborem przyjmowania i odrzucania. Z tym śladem dróg, które za mną. Z tym błyskiem gwiazd, które przede mną. Z tą prawdą, która we mnie.

Mogę się ubrać w społeczne przekonania, mogę zdjąć wzorce wychowania… Mogę sprawdzić, co mi pasuje i nosić to dumnie zawsze albo przez jeden krótki dzień. Mam wybór.

Mogę być jak tafla jeziora – wszystko się we mnie odbija. Ptak przeleci i nie polecę za nim. Obserwuję i akceptuję.

Mogę być jak ziarnko groszku w zupie – nasiąkać przyprawami. Smaku nabierać. Niewyczuwalnie współistnieć z kompozycją.

Mogę być jak słowo w piśmie – początek i koniec historii. A może środek. Z sensem czy bez. W ciągłości wynikającej z powstawania i rozwoju.

Mogę być po swojemu doskonała nawet nie wiedząc jakie jest przeznaczenie tej doskonałości.