Kiedyś, gdy padał deszcz, bałam się, że zmoknę.

„I jak ja wtedy będę wyglądać?…”

Teraz, gdy pada deszcz, cieszę się, że czuję.

Zimno/ciepło, delikatnie lub brutalnie mokro, świeżo w zapachu i rześko w szumie, w głupawce, euforii lub wkurwie, z kroplami za kołnierzem, na języku, w przemoczonych butach lub bez, w sklejonych włosach. JEST DESZCZ. JESTEM JA. JEST ŻYCIE! JEST CUD TEJ CHWILI.

  • Ile trzeba czekać, by wyrwać się z myślenia w stronę doświadczenia?
  • Ile trzeba wgniatać się w schematy odbioru i akceptacji społecznej, by w końcu zatęsknić za kontaktem ze sobą i prawdą swojego serca?
  • Ile trzeba wierzyć krytykowi wewnętrznemu i rzeszy zewnętrznych, by się w końcu wyzwolić spod ich jarzma?

Jak długo trzeba dojrzewać, by zacząć czerpać przyjemność z natury, a nie obrażać się na nią za to, że burzy wizerunek spreparowany przez przekonania, porównania, oceny, dążenia, awersje?

I czy każdy się obudzi z tego image snu?

Odżyje, poczuje, odpręży się i w końcu… swobodnie odetchnie?

Życzę Ci wielu deszczowych dni! A któregoś – przełomowego – jak oczyszczający wodospad, po którym już nic nie jest takie samo jak wcześniej 🙂 A może właśnie jest? takie, jak zanim…